Suma Wszystkich Smaków

30 stycznia 2011

BISZKOPTOWE CUPCAKES i AMERICAN DREAM...

...czyli ciąg dalszy rozważań na temat amerykańskiej babeczki i chwile spędzone w Pleasantville.




Witam serdecznie.
Kilka dni temu poruszyłam słodki i kontrowersyjny temat jakim jest cupcake couture (jeżeli ktoś  miałby jeszcze ochotę wypowiedzieć się na temat cukierniczej sztuki czy też kiczu, to zapraszam do lektury tego posta Klik-tutaj).
Dzisiaj będzie trochę refleksji socjologiczno-kulturowej, a to za sprawą kilku przeczytanych artykułów i filmu pt. "Miasteczko Pleasantville".
Okazuje się, że naukowcy z Nowego Jorku badają skąd wzięła się aż taka popularność kolorowej babeczki. I tak sporządzając mapę New York city, zwrócono uwagę że kapkejkowe butiki powstają najczęściej tam, gdzie społeczność jest starsza i ceni sobie tradycję. Mowa oczywiście o Amerykanach, bo łatwo można zauważyć, że polski rynek kapkejkowy istnieje raczej dzięki młodej generacji, starsze osoby częściej wybierają tradycyjne cukiernie, nie mówiąc już o domowych wypiekach i babcinej szarlotce.
W Stanach zjednoczonych cupcake to jednak ciastko, które powróciło w wielkim stylu, bo przypomnijmy, że jego początki sięgają XVIII wieku, a w latach 50-ych XX wieku cupcakes były również na topie. 
Podczas lektury tego artykułu (klik-klik), trafiłam również na wypowiedź socjologa z City University London (Dr Gavin Smith), który twierdzi, że cupcake to nic innego, jak konstruowanie "alternatywnej rzeczywistości". Smith w rozmowie z BBC tak podsumował kapkejkową kulturę: "Są (cupcakes) o mieszaniu starego z nowym - nostalgicznego z nowoczesnym (...) Wracamy do rzeczy, które robiliśmy w dzieciństwie - czynności takich jak pieczenie - wszystkich, które dawały nam radość". Według socjologa, powrót do babcinych receptur daje poczucie bezpieczeństwa, a tego  chyba coraz częściej szukamy, zagubieni w erze konsumpcjonizmu.
Ale wróćmy do Stanów Zjednoczonych lat 50-tych, bo właśnie z tym okresem cupcaki kojarzą  się najbardziej (cupcakowa stylizacja lat 50-tych). Telewizja tamtych czasów poszukiwała głównie utopii, a miasteczko  Pleasantville to namiastka  idyllicznego życia. Film Garyego Rossa (1998r.) to opowieść o dwóch światach (czarno-białym i kolorowym), to przenośnia, która daje do myślenia. A zaczyna się bajkowo:  Ameryka lat 90-tych, siostra i brat (nastolatki), w zadziwiający sposób, trafiają do świata wzorowanego na czarno-białym serialu telewizyjnym z lat 50-tych. Świata, w którym nie pada deszcz, straż pożarna nie gasi ognia (ponieważ nawet nie wie, że coś takiego istnieje), piłka zawsze trafia do kosza, a wszyscy mieszkańcy miasteczka mają przyklejony uśmiech na twarzy. Sytuacja staje się niepokojąca, kiedy ojciec rodziny, po powrocie z pracy, na hasło  "Honey, I'm Home" nie dostaje żadnego odzewu, co gorsza, pachnąca i ciepła kolacja nie czeka na niego jak co wieczór...



Nie będę zdradzać więcej szczegółów, bo może niektórzy z Was nie mieli  jeszcze okazji oglądać tego filmu, a wydaje mi się, że na prawdę warto poświęcić te 2 godziny. Film nie jest krótki, ale  nie nudzi,  a reżyser skłania do rozwiązania zagadki: dlaczego niektórzy bohaterowie stają się kolorowi, a inni trwają w czarno-białym świecie?


A teraz parę słów o biszkoptowych babeczkach z kremem malinowym...


Potrzebne składniki:
(na około 16 sztuk)

- 4 jajka
- 7 dkg miękkiego masła
- 1/2 szklanki cukru
- 2 łyżki cukru z prawdziwą wanilią
- skórka otarta z 1 cytryny
- 200 ml mąki pszennej+kukurydzienej
(2/3 ilości mąki pszennej i 1/3 ilości białej kukurydzianej lub ziemniaczanej)
- 1/3 łyżeczki sody oczyszczonej
- 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
- 1 łyżeczka ekstraktu waniliowego (możemy też użyć likieru waniliowego)

Krem malinowy:
- masło (około 100 g)
- maliny (mrożone lub świeże, około 2 garści)
- 4 łyżki gęstego budyniu 
(może być ugotowany z torebki z mniejszą ilością mleka niż w przepisie)
- cukier puder

Przygotowanie:


Masło ucieramy mikserem na puszystą masę, dodajemy do niego połowę odmierzonego cukru i dalej mieszamy. Żółtka oddzielamy od białek i dodajemy stopniowo do masła, cały czas miksując. Następnie dolewamy ekstrakt waniliowy, dodajemy otartą skórkę z cytryny i wszystko dokładnie mieszamy. Mąkę łączymy z proszkiem i sodą, białka ubijamy z dodatkiem szczypty soli, a pod koniec ubijania dodajemy resztę cukru. Teraz już tylko wykładamy pianę na masę maślaną ,  przesiewamy część mąki (kiedy przesiejemy mąkę, ciastka będą bardziej puszyste), delikatnie mieszamy i dodajemy resztę mąki (pamiętajmy, aby w tym etapie nie używać już miksera). Tak przygotowanym ciastem napełniamy papilotki (do 3/4 wysokości bibułki) wyłożone na blasze i pieczemy  jakieś 15-20 minut w piekarniku nagrzanym do około 170 stopni. Kiedy babeczki są już upieczone, nie należy ich od razu wyciągać z piekarnika, najlepiej zgasić piec, otworzyć drzwiczki i tak chwilkę przestudzić ciastka (dzięki temu nie opadną).
Cupcaki można dekorować przeróżnymi masami, ja tym razem przygotowałam maślano-budyniową masę z dodatkiem mrożonych malin.
Do przygotowania masy użyłam około 100 g miękkiego masła, 4 łyżek gęstego budyniu i 2 garści mrożonych malin. Mrożone maliny warto zgnieść na sitku, aby nie były zbyt wilgotne, co może spowodować zważenie się masy. Masło rozcieramy mikserem na puszystą masę, stopniowo dodajemy zimny budyń (po łyżeczce, cały czas miksując), a następnie dorzucamy mrożone maliny (też staramy się robić to stopniowo). Pod koniec ucierania możemy dodać łyżeczkę spirytusu lub rumu (alkohol wlewamy cienką stróżką, cały czas mieszając), a jeżeli masa wydaje nam się zbyt kwaśna, dosypujemy pudru.
Wygląda cukierkowo, ale do przygotowania masy nie użyliśmy żadnego barwnika! Taka propozycja podania na pewno ucieszy najmłodszych smakoszy.
*Do dekoracji użyłam cukrowych koraliczków.


Smacznego,
SWS

28 stycznia 2011

FIDEUA VALENCIANA...

...czyli o tym co zrobić, kiedy paella nam się znudzi.


Witam serdecznie.
Po włoskich wspomnieniach i amerykańskich słodkościach wracam do rzeczywistości i regionu, który w ostatnich miesiącach stał się moim domem. 
Wszyscy już chyba słyszeli o paelli, która jest daniem-wizytówką całej Hiszpanii. Paella rozpowszechniona została również w naszym kraju przez firmę produkującą mrożonki, tego produktu  jednak nie polecam.  Dzisiaj natomiast opowiem o daniu, którego nazwa może dla niektórych brzmieć zupełnie obco. Mowa o walencjańskim wynalazku kulinarnym z początku XX wieku pt. fideuá (w języku walencjańskim fideuà, czytać "fideła").
Jego twórcą był, i co do tego nie ma żadnych wątpliwości, Zabalo (czyli Juan Bautista Pascual Sanchis pochodzący z Grau de Gandia).  Hiszpański człowiek morza , jak sam siebie nazwał Juan w wywiadzie z 2007 roku (miał wtedy 92 lata), jako nastolatek pływał na łodzi rybackiej i pracował jako kucharz. Jego kapitan był miłośnikiem ryżu i ogromnym łasuchem, więc kiedy młody Juan przygotowywał paelle, praktycznie nic nie zostawało dla reszty załogi.
Bautista Pascual z uśmiechem na twarzy wspominał ,  że kolegom nieraz aż  w brzuchach burczało z głodu, a pracować trzeba było, i to ciężko!
I tak szukając rozwiązania, 15-letni wówczas Juan, spróbował zastąpić składnik bazowy (ryż) makaronem, mając nadzieję, że apetyt bossa zmaleje. I tak się stało! A  fideuá okazała się wspaniałym wynalazkiem, który towarzyszył załodze przez długi czas! Przepis szybko rozszedł  się po okolicach, a miasto Gandía stało się stolicą "fideły". To właśnie tutaj,  65 km na południe od Walencji oraz 96 km na północ od Alicante, co roku odbywa się concurso de  fideuá.
Nie wspomniałam jeszcze o nazwie, z tym już nie jest związana żadna historia,  fideuá pochodzi od hiszpańskiego słowa fideos, który jest określeniem makaronu w formie nitek. Teraz oczywiście w Hiszpanii można kupić specjalny makaron (fideos especiales para preparar fideuá), ale danie można przyrządzić z grubszego makaronu-nitki (jak do rosołu).
A przygotowanie? Bardzo podobne do paelli: na dużej i płaskiej patelni o nazwie paella lub paellera lub w cazueli (gliniane naczynie).

Potrzebne składniki:


- 400 g makaronu nitki 
(fideos especiales lub grubsze nitki makaronowe, połamane spagetti)
- 200 g mątwy pokrojonej w kosteczkę
- 200 g ryby pokrojonej w kostkę (bez ości)
(żabnica, dorsz, tuńczyk, itp. wg uznania i możliwości)
- 8 większych krewetek 
(najlepiej świeże, ale mogą też być mrożone)
- 1 cebula średniej wielkości
- 1 duży pomidor 
(pokrojony w kostkę lub 1/2 puszki krojonych pomidorów)
- 3 ząbki czosnku
- bulion rybny 
(wegetariański z proszku rozpuszczony w gorącej wodzie)
- oliwa
- szczypta szafranu lub kurkuma
- papryka mielona 
(słodka + pikantna do smaku)
- 1 cytryna 
(użyjemy jej dopiero przy jedzeniu)
- pieprz
- sól

Przygotowanie:


Na patelni (paellera lub duża patelnia) rozgrzewamy oliwę, dodajemy szczyptę soli i podsmażamy świeże krewetki (umyte, bez wąsów ale w pancerzykach), po upływie 10 minut zdejmujemy je z ognia i odkładamy na bok. Na tej samej patelni (dolewamy tylko troszkę oliwy) smażymy mątwę i po 7 minutach dodajemy rybę pokrojoną w kostkę. Kiedy owoce morza są już lekko podsmażone, wrzucamy cebulę pokrojoną w kostkę, a po 5 minutach dodajemy czosnek, pomidory, oraz mieloną paprykę, szafran (kurkuma) i troszkę pieprzu. Po kolejnych 3 minutach dorzucamy makaron, mieszamy i zalewamy ciepłym bulionem (tak aby ledwo pokrywał makaron). Teraz wszystko dokładnie mieszamy i gotujemy około 15-20 minut do miękkości makaronu i wchłonięcia płynu (oczywiście mieszając od czasu do czasu). Na samym końcu dodajemy wcześniej podsmażone krewetki  y ya está! Gotowe! Podajemy na stół w "paellerze" ozdabiamy krewetkami i /lub cytryną.  Pamiętajmy, że przed jedzeniem każdy powinien skropić swoją porcję świeżo wyciśniętym sokiem z cytryny, co podkreśli i urozmaici smak.
Zachęcam do wypróbowania tego przepisu, będzie to odskocznia od ryżu, ale też inny od  wszystkim  znanego, włoskiego sposobu na podanie makaronu.
Jeżeli ktoś miałby ochotę zobaczyć jak robi to hiszpański kucharz, to zapraszam tutaj (klik-klik).

Uwagi!
*Jeśli używacie mrożonych, obranych krewetek, to najpierw należy je przelać wrzątkiem, osuszyć i dorzucić na patelnię razem z rybą (czyli odpada 1 etap) i już ich nie wyjmować!
*Jeżeli nie mamy mątwy, możemy zastąpić ją większą ilością krewetek lub ryby.
*Jeżeli natomiast nie macie bulionu rybnego, to użyjcie warzywnego lub wody.
*Do bazy można dodawać też inne warzywa np. papryka, fasolka szparagowa itd.


Smacznego,
SWS

26 stycznia 2011

CUPCAKE COUTURE...

...czy może raczej cukierkowy kicz? Krótkie résumé i przepis na waniliowo-cytrynowe cupcake.


Witam serdecznie.
Ostatnio trafiłam na kilka ciekawych artykułów (w prasie i w internecie) na temat cukierniczej mody made in USA i mam wrażenie, że cupcake to już nie tylko bogato zdobione ciastko, ale i cała filozofia (o biznesie nie wspominając). Na pewno większość z Was miała już okazję próbować czy też przygotowywać te amerykańskie słodkości. Jedni są zachwyceni już samym wyglądem babeczek w papilotkach, niejednokrotnie oblanych lukrem lub zdobionych czapą kolorowego kremu, inni uważają je za najbardziej kiczowate ciastka świata. No cóż, gusta i guściki, ale jak wiadomo, o nich się nie dyskutuje, a już na pewno nie na salonach. A tak się akurat składa, że kapkejki (bo z taką pisownią też już się spotkałam) wchodzą nawet na salony! W Nowym Jorku, już od jakiegoś czasu, zdobione babeczki z powodzeniem zastępują tradycyjne, piętrowe torty  weselne (tort z cupcake-ów jest budowany na specjalnych paterach ang. cupcake stand, cupcake tree). Podobno weselna moda cupcakowa dotarła już do polski, a słodkości made in USA znajdą się również na niejednym polskim stole podczas komunii,  chrzcin czy też bardziej pospolitych imprez. 
Zahaczmy jeszcze o nazewnictwo: amerykańska nazwa to cupcake - z języka angielskiego: cake (ciastko), cup (teacup) filiżanka; w Anglii ciastko występuje pod nazwą fairy cake, w Australii można się spotkać z określeniem patty cake, we Francji zadomowiła się amerykańska nazwa  poprzedzona  charakterystycznym dla j. francuskiego rodzajnikiem (les cupcakes) w Hiszpanii również  funkcjonuje nazwa cupcake, ale coraz częściej można trafić na  dosłowne  tłumaczenie pastel de taza (hiszp. pastel- ciastko, taza- filiżanka).
A historia? Pierwsze wzmianki na temat krągłych słodkości pochodzą najprawdopodobniej z 1796 roku (cytuję za wikipedią), kiedy to przepis na “a cake to be baked in small cups” (ciasteczka pieczone w małych foremkach) został umieszczony w “American Cookery” przez Amelie Simms. Innie źródła podają nieco późniejszą datę (1828) i książkę pt. Eliza Leslie's Receipts cookbook.
Wróćmy jednak do dzisiejszych czasów, ponieważ nie sposób nie wspomnieć o kapkejkowym biznesie, który pięknie rozkwita, i mam tu na myśli nie tylko produkt końcowy jakim jest ciastko. Przeglądając strony internetowe w języku polskim, angielskim, francuskim i hiszpańskim, trafiłam na wiele e-sklepów z pełną ofertą akcesoriów przydatnych do produkcji, zdobienia, przechowywania, transportu i serwowania amerykańskich babeczek. Wyczytałam, że brytyjskim ekonomistom udało się podliczyć cupcakowy rynek z roku 2009 i osiągnął on zawrotną kwotę 37 milionów Funtów! Nic dodać, nic ująć: cioteczne siostry muffinek podbijają świat! 
No właśnie, zawsze kiedy mowa o amerykańskich babeczkach , nasuwa się pytanie o różnice między wspomnianymi muffinami, a cupcakami. I na takie odpowiedzi też trafiłam podczas mojej długiej lektury. Otóż podstawową różnicą jest wygląd: muffin nie jest zdobiony, a jeśli nawet, to bardzo skromnie, natomiast cupcake to małe dzieło sztuki udekorowane puszystym kremem (lub plastycznym lukrem), zasypane kolorowymi koralikami, gwiazdkami itp.
Ale ważny jest też skład, w muffinkach często pojawia się olej, natomiast do cupcaków używamy masła! No i jeszcze jedna ciekawa uwaga: muffinki można zjeść na śniadanie, do kawy, natomiast cupcake to miniaturowe ciastko (mini torcik), wspaniały deser, do którego niektórzy zwykli pijać tylko i wyłącznie herbatę. 
*Tutaj znajdziecie ciekawe podsumowanie różnic obu wypieków cukierniczych klik-klik.

Dwie skrajne próby klasyfikacji: Haute couture i cukiernicze dzieło sztuki czy raczej amerykański kicz i opera mydlana?
Na to pytanie każdy sobie odpowie lub już odpowiedział. Jedno jest pewne, dobrze zrobione i pięknie podane może posmakować!
Myślę, że to tyle tytułem wstępu...

Potrzebne składniki:


- 120 g miękkiego masła w temperaturze pokojowej
- 120 g cukru
- szczypta soli
- skórka otarta z 1 cytryny
- 180 g mąki (użyłam tortowej)
- 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
- 3 jaja
- 60 ml letniego mleka
- ziarenka z 1 laski wanilii lub cukier z prawdziwą wanilią
*Przepis pochodzi z angielskojęzycznej strony klik-tutaj, ja tylko zmodyfikowałam nieznacznie proporcje)

Dekoracja:

- bita śmietana 
(przygotowana z kremówki 30 lub 35% z dodatkiem żelatyny i odrobiny cukru z wanilią)
- wisienki itp.

Przygotowanie:

Mąkę przesiewamy i łączymy z proszkiem oraz szczyptą soli. Masło rozcieramy mikserem na puszystą masę i dodajemy cukier, a następnie kolejne jaja, skórkę cytrynową, wanilię. Wszystkie składniki dokładnie mieszamy i kolejno dosypujemy połowę mąki połączonej z proszkiem, dolewamy letnie mleko (cały czas mieszając). Na sam koniec dosypujemy pozostałą mąkę i miksujemy wszystko razem, teraz już na małych obrotach. Blachę wykładamy papilotkami i wypełniamy je ciastem na 3/4 wysokości bibułek. Wstawiamy do piekrnika rozgrzanego do 170-180 stopni i pieczemy około 20 min. Dekorujemy według uznania i gustu (moja wersja to taki klasyk)! Każda babeczka może być inna. Idealny trening kreatywności!


Smacznego tworzenia,
SWS

24 stycznia 2011

GNOCCHI VERDI...

...czyli zielone kluseczki i wspomnienia znad Lago di Garda.


Witam serdecznie.
I znowu zima nastała! Podobno już za kilka dni warunki narciarskie w polskich kurortach  znacznie się poprawią, pod nogami zacznie skrzypieć biały puch, a spadające płatki śniegu będą bajkowe. Polarne powietrze nie ominęło Półwyspu Iberyjskiego, po dwóch tygodniach niemal letniej aury z temperaturą sięgającą 20 stopni, znowu mocno wieje. W ruch poszły futra, kożuchy, kurtki a la michelin,  kozaki, rękawiczki i szale. Jak już wspominałam, Hiszpanie są bardzo wrażliwi na niskie temperatury (a 8 stopni i wiatr to już bardzo zimno) toteż dużo nakładają na siebie! Niektóre panie zwykły żartować, że wcale nie są takie grube jakby się mogło wydawać, problem w tym, że mają na sobie wiele warstw:) Kiedyś, widząc zagranicznych turystów na krakowskim rynku, ubranych w kombinezony i olbrzymie czapy przy temperaturze -2 stopnie, wydawało mi się, że to znaczna przesada, ale teraz zaczynam ich rozumieć. Mój organizm szybko się przyzwyczaił do ciepła i czasem też marznę...
A kiedy robi się zimno, a słońce chowa się za chmurami (właśnie dzisiaj nadszedł taki czas, co w Elche jest bardzo rzadkie)  lubię wracać do ciepłych wspomnień. I tak trafiłam na zdjęcia z wakacji 2009. Północne Włochy i camping nad największym i najczystszym jeziorem tego kraju czyli Lago di Garda.

 Lago di Garda

Cudowne klimat, piękne widoki, kryształowa woda i wiatr, który nie tylko przynosi orzeźwienie, ale przede wszystkim cieszy amatorów windsurfingu. Można tu odpocząć, z dala od hoteli typu all inclusive, w małym pensjonacie lub na świetnie przygotowanym campingu. Jeżeli ktoś szuka miejsca na wakacje, to z całego serca mogę polecić te okolice, a w szczególności malownicze miasteczko Malcesine, położone nad samym jeziorem Garda (dodatkowym plusem jest też to, że z południa Polski można tu dojechać samochodem w ok. 11 godzin). A stąd już bardzo blisko do Werony...

 W Malcesine funkcjonuje spółdzielnia zrzeszająca producentów oliwek

I tak przeglądając wakacyjne zdjęcia, pomyślałam o włoskich kopytkach, które ostatnio gościły  w  naszej kuchni kilka razy. Wypróbowałam już przepis Bei na gnocchi z batatów i pasternaku (użyłam tylko batatów, ale i tak wyszły świetnie), a dzisiaj ugotowałam zielone kluseczki. Obie wersje są pyszne,  jeżeli ktoś woli słodkie smaki, to raczej bataty, natomiast dla tradycjonalistów polecam szpinak z dodatkiem czosnku.

Urokliwa uliczka Malcesine i kryształowa woda Lago di Garda

Potrzebne składniki:

- 300 g ugotowanego i wyciśniętego szpinaku
- 100 g ricotty
- 1 jajko
- 50 g startego parmezanu
- 280 g przesianej mąki tortowej
- sól
- pieprz
- 2 duże ząbki czosnku
- 1/2 łyżeczki gałki muszkatołowej (najlepiej świeżo startej)

Przygotowanie: 



Najprostszym sposobem na ugotowanie świeżego szpinaku jest przemycie go w zimnej wodzie i wrzucenie na rozgrzaną patelnię (bez tłuszczu). Szpinak jest gotowy, kiedy liście stracą całą swoją jędrność. Tak przygotowany szpinak będzie miał w sobie bardzo mało wody i łatwiej będzie go odcisnąć. Jeżeli używamy mrożonego szpinaku, należy go najpierw rozmrozić, następnie odparować i ostudzić (używamy mrożonych liści). Szpinak najlepiej odcisnąć przez gazę, niektóre przepisy mówią o pozostawieniu ugotowanego szpinaku na sicie przez całą noc, ale przy gotowaniu na patelni (z minimalną ilością wody) i odpowiednim odciśnięciu nie jest to konieczne. Tak przygotowany szpinak bardzo drobno kroimy lub rozdrabniamy w blenderze, następnie dodajemy do niego parmezan, ricottę, jajko, przeciśnięty czosnek i przyprawy, na samym końcu dosypujemy mąkę. Ze wszystkich składników wyrabiamy dość miękkie ciasto i odstawiamy (pod przykryciem) na około 20-30 minut. Z ciasta formujemy wałeczki o średnicy ok. 1,5 -2 cm (należy pamiętać, że podczas gotowania gnocchi lekko urosną) i kroimy w poprzek, jak kopytka. Jeżeli ciasto za bardzo lepi się do rąk, to należy podsypać je mąką (ja wszystko robię na blacie wyłożonym papierem do pieczenia, co ułatwia zadanie). Formując włoskie kopytka możemy nadać im lekko zaokrąglony kształt lub/i "poklepać" je widelcem (aby utworzyły się delikatne rowki), mi najlepiej wychodzą poduszeczki (to chyba najszybsza wersja). Tak przygotowane gnocchi odkładamy na wysypaną mąką stolnicę/deskę.W dużym garnku osoloną wodę doprowadzamy do wrzenia i wrzucamy gnocchi, gotujemy do momentu wypłynięcia na powierzchnię, wyjmujemy przy pomocy dużej łyżki cedzakowej (należy gotować takimi partiami, żeby zdążyć z wyjęciem wszystkich kluseczek za jednym zamachem, w przeciwnym razie część gnocchi może być przegotowana).
Tutaj ważna uwaga! 
Jeżeli gotujemy kilka partii gnocchi i nie podajemy ich od razu po wyjęciu z wody, to natychmiast po ugotowaniu należy wrzucić je do bardzo zimnej wody (najlepiej z kostką lodu). W ten sposób proces gotowania zostanie momentalnie przerwany i kluseczki po odgrzaniu na parze lub w sosie będą mięciutkie, ale nie  przegotowane (to cenna informacja, którą usłyszałam z ust kucharza hiszpańskiej telewizji śniadaniowej i sprawdza się doskonale).  
Gnocchi verdi można podawać z sosami (np. z zera pleśniowego) lub samą oliwą, oprószone parmezanem.

Smacznych wspomnień,
SWS


21 stycznia 2011

KWIATY DLA BABCI...


 Suma Wszystkich Smaków składa wszystkim Babciom najserdeczniejsze życzenia!

19 stycznia 2011

PIECZONA DYNIA...

... ze słodko-pikantnym sosem miodowym.


Witam serdecznie.
Dzisiaj znowu upiekłam złotą kulę. Ważyła jakieś 4 kg i miała zielonkawą skórkę, a w środku pomarańczowo-złoty miąższ! Przepis podała mi sprzedawczyni z placu targowego i sprawdził się w 100%. Dynię upiekłam w 2 kawałkach, jak na zdjęciu (poprzednim razem klik-tutaj kroiłam w plastry o formie pół-księżyca). Była wspaniała i świetnie się prezentowała! Idealna na kolację (do tego polecam kieliszek aromatycznego, schłodzonego Rieslinga) i świetna jako dodatek do mięska.

Potrzebne składniki:


- 1 dynia
- oliwa z oliwek
- sól
- pieprz
- ostra papryka mielona

Sos:

- 2 łyżeczki płynnego miodu
- 2 łyżeczki octu winnego
- 1,5 łyżki oliwy
- 1 mały ząbek czosnku
- 4 łyżki porto (użyłam Tawny)
- ostra papryka mielona 

Przygotowanie:

Dynię myjemy, wycieramy i kroimy na pół (jak bułkę na kanapkę), przy pomocy łyżki oczyszczamy z pestek, kładziemy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia (obie połówki obok siebie), kropimy oliwą, prószymy solą, pieprzem oraz papryką i wstawiamy do dobrze nagrzanego pieca (200 stopni) i pieczemy do momentu kiedy dynia będzie na wpół-miękka i lekko zarumieniona, wtedy zmniejszamy gaz do około 160 stopni i pieczemy dalej do miękkości (czas pieczenia zależy od gatunku dyni i jej wielkości, moja siedziała w piecu łącznie 1,5 h). W tym czasie przygotowujemy sos: w miseczce łączymy miód z octem, następnie dodajemy oliwę, przetarty czosnek, a na samym końcu dolewamy porto i dokładnie mieszamy, aby wszystkie składniki się połączyły. Rumianą dynię wyciągamy z pieca i polewamy wcześniej przygotowanym sosem. Podajemy gorącą i popijamy zimnym Rieslingiem.

                            Przed...                                                                                         Po...
Smacznego,
SWS

17 stycznia 2011

ZIEMNIACZKI HASSELBACK...

... czyli pieczone ziemniaczki a la chips prosto ze Szwecji.




Witam serdecznie!
Dzisiaj wrócimy do barów tapas i przekąsek, choć nie będzie to hiszpańska kuchnia. Przepis na ziemniaczki hasselback znalazłam już jakiś czas temu na tej oto stronce i bardzo przypadł mi do gustu (wykorzystałam go już wiele razy)! Pieczone ziemniaki to dla mnie przysmak, idealnie smakują z ogniska, ale dobre są też z kociołka czy pieca. W Hiszpanii, jak już wspomniałam (menu tapas barów klik-tutaj) opiekane ziemniaczki to jeden z tapasów, które podawane są z sosami (pomidorowym lub majonezowo-czosnkowym alioli). Dzisiaj natomiast w roli tapas wystąpią szwedzkie kartofelki hasselback (szwedzki smak pierwszy raz gości na Sumie); ich nazwa pochodzi od restauracji w Sztokholmie, która poniekąd jako pierwsza zaserwowała takie danie. Piszę danie, ponieważ tego typu ziemniaczki, według tradycyjnego przepisu, zapiekane są z serem oraz okruszkami pieczywa i spokojnie mogą spełniać rolę obiadu. Ja natomiast wybrałam lżejszą formę i pominęłam kaloryczne dodatki.

Potrzebne składniki:


- małe ziemniaki 
(najlepiej młode, mogą być też większe, które obierzemy i przekroimy na pół)
- ząbki czosnku 
(pokrojone na cienkie plasterki)
- suszony tymianek 
(może też być rozmaryn)
- sól, pieprz
- oliwa, masło

Przygotowanie:


Ziemniaki dokładnie myjemy i osuszamy (jeśli są brzydkie należy je obrać), a następnie każdego ziemniaka kładziemy na łyżce (najlepiej drewnianej) i nacinamy na głębokość 3/4 grubości ziemniaka w odległości ok 3 mm (łyżka ułatwi nam zadanie, zatrzyma nóż, dzięki czemu nie przetniemy całkiem ziemniaka). Pomiędzy nacięcia (listki) wkładamy cieniutkie plasterki czosnku (do każdego ziemniaczka 2-3 plasterki) i tak przygotowane ziemniaki wkładamy do naczynia żaroodpornego lub na blachę wyłożoną papierem, kropimy oliwą i posypujemy przyprawami (sól, pieprz, tymianek). Do naczynia dokładamy 1 łyżkę masła i całość wkładamy do pieca nagrzanego do 180 stopni. Pieczemy około 30 minut (w zależności od rodzaju ziemniaków), a w ostatniej fazie podpiekamy od góry, aby ziemniaki były chrupiące. Podajemy jako przekąskę (solo lub z sosami) lub jako dodatek do mięs czy ryb.


Välsmakande,
SWS

15 stycznia 2011

MUFFINKI MOCNO CZEKOLADOWE...

... czyli małe czarne z dodatkiem aromatycznej żurawiny.



Witam serdecznie!
Dzisiaj z tapas baru przeniesiemy się na chwilkę do weekendowej cukierni, bo po całym tygodniu jakiś słodycz nam się należy! A będzie to mój ulubiony rarytas, w zasadzie od momentu upieczenia pierwszego ciasta czekoladowego bez dodatku mąki (klik-tutaj) tego typu wypieki stanęły na najwyższym podium w mojej kuchni. A powodów jest kilka: intensywny smak, wyrazisty kolor, niezapomniany aromat i zapach, który wypełnia cały dom, a przy tym działa niczym środek przeciwbólowy i uspakajający. Piekąc te muffinki czułam, że magiczny wpływ potraw Tity z powieści pt. "Przepiórki w płatkach róży" to nie do końca fikcja literacka (o książce opowiadałam przy okazji przepisu na cebulową klik-tutaj)...
Chyba nie muszę już nikogo przekonywać, że warto poświęcić trzy kwadranse i upiec te "małe czarne" (babeczki) o wyjątkowej konsystencji i uwodzicielskim smaku!

Potrzebne składniki:
(na ok. 12 szt. muffinek)


- 2 łyżki kakao (naturalne)
- 60 ml gorącej wody
- 80 g gorzkiej czekolady (1 niecała klasyczna tabliczka)
- 75 g masła
- 100 g ciemnego cukru (może być też zwykły)
- 50 g mielonych migdałów
- 2 duże jajka
- 1/2 płaskiej łyżeczki proszku do pieczenia
- 2 łyżki mleka + 1 łyżka rumu (do rozpuszczenia czekolady)
- 3 łyżki rumu lub innego alkoholu
- garść suszonej żurawiny zamoczonej w rumie

Opcjonalnie
Rumowa polewa czekoladowa:
- 8 kostek gorzkiej czekolady
- 1i1/2 łyżki rumu/brandy
- 2 łyżki wody
(w rondelku roztapiamy czekoladę z wodą i rumem, energicznie mieszamy do uzyskania jednolitej konsystencji).
*Jeżeli jest Was w domu więcej niż 2 osoby, polecam przygotować od razu podwójną porcję ciasta, bo kiedy zjada się jedną "małą czarną", to zaraz przychodzi ochota na kolejną (ooostatnia...ooostatnia...).

Przygotowanie:

Kakao zalewamy wrzącą wodą i energicznie mieszamy przy pomocy rózgi, tak aby powstała jednolita masa. Czekoladę topimy w rondelku z dodatkiem 2 łyżek mleka i 1 łyżki rumu, dodajemy do masy kakaowej. Kolejno topimy masło i stopniowo dolewamy do czekoladowej masy, dodając cukier, mączkę migdałową żółtka oraz proszek do pieczenia. Wszystko razem miksujemy/mieszamy rózgą, a na samym końcu ubijamy białka z dodatkiem szczypty soli na sztywną pianę. Masę czekoladową delikatnie łączymy z pianą, już tylko przy pomocy łyżki (nie miksujemy !). Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni. Tak przygotowane ciasto jest dość rzadkie, więc przy pomocy łyżki wlewamy go do muffinkowej formy wyłożonej papierowymi papilotkami (dosłownie na wysokość papilotek, ciasto dużo nie wyrośnie), a do każdej muffinki wrzucamy 1-2 owoce namoczonej w rumie żurawiny. Pieczemy około 20 minut, czekamy aż lekko przestygną w formie (nie wyciągamy od razu z blachy, aby jak najmniej opadły, muffinki są bardzo delikatne i czasami zachowują się jak suflet) i serwujemy solo lub z polewą czekoladową oraz rumową żurawiną.
* żurawinę można zastąpić wiśniami z nalewki. *Na drugi dzień muffinki nie tracą nic ze swoich walorów!
 
Smacznego,
SWS

14 stycznia 2011

TAPAS: MONTADITO CON HUEVO Y PIMIENTO...

... czyli takie lepsze kanapki i ciąg dalszy opowieści o tapasach.


Witam serdecznie!
Ponieważ mamy okres karnawału, a w tym czasie częściej dochodzi do towarzyskich spotkań, podczas których całkiem miło coś przekąsić, to proponuję kontynuować temat tapasów, który wydaje się być tematem rzeką. Jeżeli ktoś miałby ochotę wrócić do wcześniejszych opowiadań o hiszpańskich tapas barach i ich menu, to zapraszam do przeczytania poprzednich postów (klik 1, klik 2). A zatem wracając do hiszpańskich zwyczajów, warto wspomnieć, że mieszkańcy Półwyspu Iberyjskiego nie spotykają się tak często na prywatkach jak my Polacy. Kiedyś nawet spotkałam się ze stwierdzeniem, że jeżeli ktoś przykładowo organizuje urodziny u siebie w mieszkaniu/domu, to znaczy, że brakuje mu pieniędzy. Jednak z tym stwierdzeniem trudno mi się zgodzić widząc jak wygląda hiszpańskie przyjęcie urodzinowe wśród tutejszej młodzieży i młodych pracujących 20-30 latków. A mianowicie, kiedy jesteśmy zaproszeni na takie urodzinowe spotkanie, to najczęściej dostajemy informację w jakiej restauracji/barze będzie się ono odbywało, grupka osób często zaproponuje nam  składkę na grupowy prezent, a zjawiając się w lokalu najczęściej zostanie nam przedstawione menu (czasem menu grupowe w którym jest już ustalona cena za całe przyjęcie od osoby np. 25 euro od łebka), a rachunek końcowy (grupowy) zostanie podzielony na równe części (bez zwracania uwagi na to, za ile kto zjadł:)) i oczywiście każdy zapłaci za siebie (solenizant nie stawia!). Czasem warto mieć taką wiedzę, aby nie poczuć się nieswojo, początkowo może dziwić, szczególnie, że w naszej kulturze (tak mi się wydaje) solenizant najczęściej chce postawić swoim gościom przynajmniej po kuflu piwa, kieliszku wina czy innym drinku (jeżeli oczywiście nie urządza domowego przyjęcia). 
A wracając do hiszpańskich tapasów, dzisiaj coś bardzo urokliwego, czyli ciepła kanapka z sadzonym jajeczkiem przepiórczym i papryczką de Padrón, a do niej szklanka zimnego piwka lub kieliszek wina. Tutaj (w Elche) tego typu przekąska (również świetna przystawka) występuje pod nazwą montadito, ale z uwagi na wykałaczkę, która w nich siedzi, mogłaby być zaliczona również do pinchos (informacje na temat nazewnictwa tapas podawałam we wcześniejszym poście klik-tutaj).

Potrzebne składniki:


- pszenne bułeczki 
(może być bagietka, sztangielki itp.)
- plastry chudego, gotowanego boczku 
(może być też bekon lub szynka)
- jajeczka przepiórcze 
(hiszp. huevos de codorniz, 1 lub 2 na 1 kanapkę, w zależności od wielkości bułeczki)
- papryczki Pimiento de Padrón lub zwykła papryka 
(upieczone w piekarniku lub z patelni, pisała o nich Ariadna klik-tu)
- salsa rosa lub inny sos
- ewentualnie zielone dodatki: sałata, ogórek itp.
- sól, pieprz 
- masło i oliwa do smażenia

Przygotowanie:


Bułeczki kroimy na połówki, przygotowujemy sos według przepisu, który opublikowałam tutaj-klik. Następnie podpiekamy papryczki, jeżeli nie mamy dostępu do papryczek de Padrón, można je zastąpić kawałkami zwykłej, lekko podpieczonej na oliwie papryki. Na połówki pieczywa kładziemy plaster boczku/szynki/bekonu i podpiekamy je przez chwilkę w piekarniku (wędlina powinna się lekko podgrillować, a pieczywo ma być chrupiące), w tym czasie na patelni rozgrzewamy masło z dodatkiem oliwy i przygotowujemy sadzone jajka przepiórcze (zajmie to około 2 min). Podgrzane kanapki wyjmujemy z piekarnika, polewamy sosem (sos można też dodać na samym początku, przed podpiekaniem), pod plaster wędliny opcjonalnie wkładamy liść sałaty/plastry ogórka (nie robi się tego wcześniej, ponieważ w trakcie podpiekania jarzyny sflaczałyby), a na sam wierzch wykładamy sadzone jajeczko, całość ozdabiamy podpieczoną papryczką, którą zwinnie mocujemy przy pomocy wykałaczki. Jajeczka prószymy solą oraz pieprzem i gotowe. Taki sposób przygotowania, pozwala nam w tym samym czasie podać całą tacę ciepłych montaditos.
* Jeżeli takie kanapeczki przygotowujemy dla mniejszej ilości osób, możemy to robić spokojniej i wtedy najpierw podgrzewamy same bułeczki (solo), w tym czasie na jednej patelni podsmażamy wędlinę i sadzimy jajeczka (2 pieczenia na 1 ogniu) i kiedy bułeczki są już ciepłe, smarujemy je sosem, wykładamy liść sałaty, ciepły plaster boczku, na niego sadzone jajo i na koniec wcześniej opieczoną papryczkę.

Ps. Mam nadzieję, że te kolory nastroją pozytywnie tych, którym doskwiera zimowa aura.

Smacznego,
SWS

13 stycznia 2011

SALSA ROSA...

...czyli wiosennie o tapasach.


Witam serdecznie!
Aż trudno w to uwierzyć, ale w Walencji (Comunidad Valenciana) sezon zimowy już najprawdopodobniej zakończony. Dzień robi się coraz dłuższy (ściemnia się koło godz. 18.40), ptaszki ćwierkają coraz głośniej, słońce świeci coraz mocniej, chmur prawie nie widać, no a temperatura sięga 20 stopni! Takie okoliczności przyrody zachęcają do spacerów, a oto fotki z mojej dzisiejszej promenady...

Na tym złapałam nawet jakiś samolot, ciekawe dokąd leciał...

Świat wyglądał dziś pięknie nawet bez różowych okularów (ale przeciwsłoneczne wskazane)!


A wracając do kuchni, to po takim spacerze należałoby zjeść jakiegoś fajnego tapaska i  właśnie teraz przypomnę składniki sosu o wiosennej nazwie Salsa Rosa (wykorzystany został w poprzednim przepisie faszerowane awokado), który stanowi świetny dodatek do przeróżnych przekąsek czy nawet dań. Dzisiaj znakomicie przydał mi się do bocadillo (hiszp. "zamykana" kanapka) z tuńczykiem i warzywami, ta szybka przekąska zastąpiła mi obiad, ponieważ po długim spacerze nie miałam już czasu na siedzenie w kuchni, a mały głód zbliżał się wielkimi krokami...

Potrzebne składniki:


- 125 ml delikatnego, gęstego majonezu (np.babuni)
- 1 łyżka keczupu
- 1 łyżeczka whisky lub koniaku
- 1 łyżka soku z pomarańcza
- ostra/słodka papryka do smaku
- pieprz
- sól

Przygotowanie:

Nic prostszego: do majonezu dodajemy keczup, mieszamy, następnie dolewany whisky oraz sok pomarańczowy, a na koniec doprawiamy papryką, solą, pieprzem (oczywiście do smaku). Chciałabym podkreślić, że whisky/koniak jest bardzo ważnym składnikiem tego sosu, nadaje mu wyjątkowy charakter, ożywia i dodaje lekkości, więc nie należy go pomijać! Salsa rosa świetnie się sprawdza jako dodatek do faszerowanych awokado (klik-tutaj), ale może być również podawany jako sos do jajek na twardo, sałatek, szaszłyków, smażonych krewetek czy zwykłych kanapek.

Smacznego,
SWS

10 stycznia 2011

FASZEROWANE AWOKADO...

...czyli aguacate relleno i MENU tapas barów w pigułce.


Ostatnio dużo przekąsek przewija się przez moją kuchnię. Szybkie do przygotowania, kolorowe tapasy to przyjemność zarówno dla oka jak i dla podniebienia (idealnie sprawdziły się podczas sylwestrowej nocy). Tak jak już wspominałam przy okazji przepisu na figowe grzanki, tapasy to hiszpańskie przekąski, które dzisiaj urosły już do rangi dania. Mogą to być małe kanapeczki (hiszp. montaditos, montado od hiszpańskiego czasownika montar (poner encima) - układać coś na wierzchu), zamknięte bocadillos (czyli "zamknięte" kanapki złożone z 2 części pieczywa), inne przekąski (czasami bardzo podobne do montadito, niejednokrotnie przygotowane na kawałeczku pieczywa) nazywane pincho lub pintxo (baskijska nazwa), w których często pojawia się długa wykałaczka (hiszp. palillo - patyczek). Tutaj warto wspomnieć  o ciekawej kwestii, a mianowicie funkcja wykałaczki bywa niemała, są bary tapas, w których rachunek wystawiany jest właśnie na podstawie palillo, które pozostają po zjedzeniu przekąski. Wykałaczki mają różne kolory, zakończenia i długości, dzięki czemu kelner bez trudu odróżnia ceny i wystawia odpowiedni rachunek. Jeszcze inne przekąski można kupić jako ración (hiszp. porcja) i tutaj jest szeroki wachlarz możliwości (zarówno zimnych jak i ciepłych zakąsek):  calamares (smażone kalmary), patatas bravas (opiekane ziemniaczki z dodatkiem sosu pomidorowego), ensaladilla rusa (czyli coś w rodzaju naszej sałatki jarzynowej z dodatkiem tuńczyka), pimientos de padron (o papryczkach pisała już Ariadna klik-tutaj), gambas al ajillo (smażone krewetki z czosnkiem), pulpo al vinagre (gotowana ośmiornica w sosie octowym), pulpo a la gallega (gotowana ośmiornica w plasterkach, podana z ziemniakami, doprawiona oliwą i mieloną papryką, tradycyjnie podana na drewnianym talerzu), mejillones al vapor (gotowane małże/mule z dodatkiem cytryny i białego wina), berberechos (sercówki, czyli też muszelki, z pietryszką i czosnkiem), navajas (znowu muszle, o ciekawym, wydłużonym kształcie, od hiszp. słowa navaja - nóż, scyzoryk), chorizo a la sidra (przysmak prosto z Asturii, kiełabasa chorizo duszona w jabłkowym cydrze). To tylko te najbardziej znane tapasy, które miałam okazję degustować, ale oprócz "porcjowanych przekąsek", można spróbować tapas sprzedawane na sztuki (unidad skrót -und, un.), np. tygrysie krewetki (tigres), papryczki jalapeño zapieczone z serkiem, krokieciki (croqueta) z szynką serrano i wiele innych, których nazwy w tym momencie nie przychodzą mi do głowy, i te, o których pewnie jeszcze nawet nie słyszałam...
Dzisiaj chcę zaproponować przepis na bardzo efektowną, bogatą w smaki i aromaty przekąskę, która może posłużyć nam równie dobrze jako przystawka. Idealnie pasować będzie do niej białe, zimne wino, które podkreśli smak awokado i zaostrzy apetyt.

Potrzebne  składniki:
(jako przystawka: połowa awokado na 1 osobę, jako przekąska: lepiej przewidzieć 2 łódeczki na 1 os.)


- 2 miękkie awokado (średniej wielkości)
- 3 paluszki krabowe surimi
- około 80 g dobrej jakości tuńczyka z oliwy (odsączonego)
- 1/2 średniej wielkości cebuli (może być 1 mała, młoda cebulka)
- 3 łyżki kukurydzy z puszki
- 1/2 cytryny

Sos Salsa Rosa:
- 125 ml delikatnego, gęstego majonezu (np.babuni)
- 1 łyżka keczupu
- 1 łyżeczka whisky lub koniaku
- 1 łyżka soku z pomarańcza
- ostra/słodka papryka do smaku
- pieprz
- sól

Przygotowanie:


Tuńczyka odcedzamy z oliwy i pozostawiamy na chwilę na sitku, cebulkę kroimy w bardzo drobną kosteczkę, paluszki krabowe kroimy w paseczki. Majonez wlewamy do miski, dodajemy keczup, whisky, sok wyciśnięty z pomarańczy, pieprz, sól, paprykę i dokładnie mieszamy wszystkie składniki. W drugim naczyniu łączymy pozostałe składniki: tuńczyka rozdrabniamy, dodajemy do niego paseczki surimi, cebulę, kukurydzę, a na końcu zalewamy sosem majonezowym salsa rosa, całość delikatnie mieszamy, uważając, aby zachować strukturę poszczególnych składników. Przygotowane nadzienie przykrywamy i odstawiamy do lodówki.
Awokado myjemy i kroimy na połówki, wyjmujemy pestki i ściągamy skórki, tak aby połówki pozostały w całości (najłatwiej wyjąć awokado ze skórki już po przekrojeniu, przy pomocy dużej łyżki), jeżeli natomiast skórka nie odchodzi łatwo od owocu, należy ją obrać w tradycyjny sposób, co rzadko się zdarza gdy owoc jest dojrzały), a następnie obrane połówki owocu wkładamy do wrzątku na około 1 minutę, a następnie przekładamy je do zimnej wody z lodem. Ten zabieg pozwala zachować żywo zielony kolor awokado, które ma niestety tendencję do czernienia. Tak przygotowane łódeczki kropimy jeszcze sokiem z cytryny, delikatnie oprószamy solą i pieprzem i napełniamy przygotowanym nadzieniem. Teraz wystarczy ozdobić  łódeczki ziarenkami kukurydzy i paseczkami surimi, odstawić na 30 minut do lodówki (koniecznie przykrywamy je folią) i gotowe!


Smacznego,
SWS

6 stycznia 2011

ROSCON DE REYES...

...czyli królewskie ciasto.


Queridos Reyes Magos!

 Tymi słowami rozpoczyna się większość listów skierowanych do Trzech Króli. Tak jak już kiedyś wspomniałam, w Hiszpanii to właśnie 6 stycznia dzieciaki dostają świąteczne prezenty. Podobnie jak u nas Święty Mikołaj przychodzi w nocy z 5 na 6 grudnia, tak w Hiszpanii Trzej Królowie przybywają w styczniową noc, kiedy to dzieci smacznie śpią. Na wielbłądy czeka najczęściej sianko i woda, a dla Reyes Magos dzieciaki zostawiają  ciasteczka i/lub wodę/mleko/likier (klik-tu). Ale zanim nastanie ta magiczna noc, hiszpańskie rodziny wezmą udział w paradzie/procesji (hiszp. Cabalgata de Reyes Magos), w której głównymi bohaterami będą oczywiście Trzej Królowie i ich pomocnicy. Reyes Magos obdarują dzieci prezentami, często będą to te wymarzone, o których pisały w listach, a dla rozrabiaków (zamiast naszej rózgi) przeznaczony jest węgiel (carbon de reyes). Dawniej były to prawdziwe bryłki węgla kamiennego, dziś to słodki odpowiednik przygotowany z białek, cukru oraz ciemnego barwinka, coraz bardziej popularny jest też carbon de chocolate.
Został jeszcze jeden słodki motyw ściśle związany z przybyciem Trzech Króli, a mianowicie roscón de Reyes (ang. Kings' Ring), czyli drożdżowe ciasto w formie dużego precla/okręgu/pierścienia ozdobione kandyzowanymi owocami. Cechą charakterystyczną jest mała niespodzianka/niespodzianki umieszczone we wnętrzu roscón, mogą to być postaci bajkowe, zwierzątka, aniołki itd, itp. W Meksyku również przygotowuje się ciasto tego typu, czasem owoce zastępowane są kandyzowanym kaktusem, a w środku każdego ciasta (w Meksyku nazywanego rosca) obowiązkowo musi znaleźć się figurka Dzieciątka Jezus. W Hiszpanii roscón najczęściej jest kupowany w cukierniach (pasteleria ), pakowany w kolorowe, kwadratowe pudła. Oprócz tradycyjnego ciasta, można znaleźć też roscón relleno, czyli to samo ciasto drożdżowe, tyle że z nadzieniem (krem, bita śmietana lub budyń). Ja jestem jednak zwolenniczką pierwszej, podstawowej wersji "królewskiego ciasta", jakoś trudno mi sobie wyobrazić bitą śmietanę na drożdżówce...
Wczoraj postanowiłam sama upiec mój własny roscón casero (casero, od hiszp. casa - dom), zamiast kolorowych owoców kandyzowanych (za którymi nie przepadam), użyłam rodzynek, suszonych moreli, żurawiny i plasterków pomarańcza.
 

Potrzebne składniki:

- 250 g mąki tortowej
- 20 g świeżych drożdży (można je zastąpić 1 saszetką suchych 5,5 g)
- 50 g rozpuszczonego masła
- 50 g cukru (w tym 2 łyżki domowego cukru waniliowego (z prawdziwą wanilią)
- 100 ml ciepłego mleka
- 1 duże jajko do ciasta
- 1 małe jajko do "pomalowania" ciasta
- szczypta soli
- otarta skórka z 1/2 cytryny i 1/2 pomarańczy
- 2 łyżki zwilżonego cukru do posypania
- garść kandyzowanych owoców do dekoracji (o różnych kolorach, rodzynki, migdały (zgodnie z upodobaniami)

Przygotowanie:


Mąkę umieszczamy w misce, drożdże zalewamy ciepłym (ale nie gorącym) mlekiem i dodajemy do nich 1 łyżeczkę cukru, tak przygotowany zaczyn odstawiamy na ok 10 min. Do mąki dodajemy szczyptę soli, odmierzony cukier i cukier waniliowy, wbijamy jajko, otartą skórkę z cytrusów, wlewamy rozpuszczone masło i mleko połączone z drożdżami i wszystkie składniki mieszamy drewnianą łyżką. Jeżeli ciasto okaże się zbyt rzadkie, dodajemy odpowiednią ilość mąki (czasami może to być nawet dodatkowa garść)  i wyrabiamy ręcznie na jednolitą masę (ciasto ma odchodzić od ręki). Tak przygotowane ciasto drożdżowe odstawiamy w ciepłe miejsce do wyrośnięcia (około godziny, ciasto ma podwoić swoją objętość). Z wyrośniętego ciasta formujemy duży precel jak na foto i ponownie odstawiamy do wyrośnięcia na około 30 minut. Po upływie tego czasu ciasto smarujemy roztrzepanym jajkiem, układamy owoce, posypujemy zwilżonym cukrem i znowu odstawiamy w ciepłe miejsce na około 30 minut. Teraz już tylko wystarczy wstawić ciasto do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni na około 12-15 minut (sprawdzamy drewnianym patyczkiem czy ciasto  na pewno jest suche przed wyjęciem z pieca).

* Powyższy przepis jest kombinacją wielu receptur, które znalazłam na hiszpańskich stronach, a na tej oto stronce (klik-tutaj) znajdują się dokładne zdjęcia z etapów przygotowania roscón.
Wyrastanie można też podzielić na 2 etapy: po wyrobieniu ciasta ok. 1 h, a następnie po uformowaniu roscon, smarujemy  go jajkiem i wykładamy owoce i znowu zostawiamy do wyrastania na około 1 h i do pieca.


Que aproveche,
SWS
 

Kto jest z nami...